czwartek, 14 stycznia 2016

Shaman King Miki Rozdział 10


"Walka zawsze ma cenę, ale nie zawsze musimy ją zapłacić, wystarczy tylko pomyśleć i już możesz zrobić wszystko"


Kilka ruchów kosom i kraty do celi Jun były rozwalone, dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i wstała, na ziemi obok zobaczyłam leżące ciało bez dłoni. Potem pamiętam jedno, zakręciło mi się w głowie i uderzyłam głową w te kamienie. Taaa... Ale mam argumenty!!!! Cukier mi spadł i się przestraszyłam i jeszcze okoliczności takie ze się walnęłam, albo mnie uderzyli dość dużo razy... Dobra więc w skrócie... Jak tak leżałam ta banda leni tu dotarła uwolniła Rena, a Jun została chwile ze mną.
Powoli otworzyłam oczy i rozejrzałam się. Jun, a raczej jej stróż, walczyła z chmarą zombiaków jej ojca, a przy obecnym stanie foryku jeśli zacznę atakować będzie kiepsko... Wstałam i westchnęłam, otarłam coś z czoła... Była to krew, pięknie, jeszcze se łeb rozwaliłam.... Boże przesz przy myciu włosów to będzie szczypać jak cholera! Moment... Krew....KREW!!!! Podbiegłam do Jun i stanęłam przed nią po drodze, krótkiej, bo krótkiej, wyjęłam złoty medalion z czerwonym klejnotem w środku.
-Co ty robisz?!-zapytała, a raczej pisnęła Jun.
-Idź...-powiedziałam spokojnie. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy po czym spojrzała na swojego stróża.
-Popierdoliło cię?! Jak upadłaś coś ci się wbiło w czaszkę i uwiera w mózg?! Oni cię zabiją!- krzyknęła.
-Chcieliby...-zaśmiałam się, a po chwili spoważniałam, w oczach rozpalił mi się żywy ogień.- W około jest pełno krwi, to wystarczy na jakiś czas, potem użyje szkieletów, po wszystkim użyję kontroli, jeśli to przeżyję to oboje wisicie mi ciastko i kawę.- powiedziałam, a Jun i Pyron zaliczyli zsynchronizowana glebę.
-Ryzykujesz życie dla kawy i ciastka?!-zapytała Jun.
-Nawet mnie nie tkną do puki nie pozwolę...- powiedziałam spokojnie, ale zimno. Dziewczyna spojrzała na mnie i po chwili westchnęła.
-Dobrze.- powiedziała.- Ale jak skłamiesz nigdy ci nie wybaczę.- powaga w jej głosie świadczyła że mówi prawdę. Szybko pobiegła na górę, oburzone ciała sterowane przez tego ich ojca... Ani mi się śni wy marionetki....
-Ren, muszę oszczędzać foryoku, ale proszę.... Spraw by krew ich atakowała...- szepnęłam. Medalion zaświecił i wydobył się z niego duch. Miał długie, białe włosy i czerwone oczy, była piękna, a do tego miała ostre kły.
- Zwą mnie Panią, ma palce chude i wprawione zawsze gotowe do pracy. Krew mym pożywieniem, a ciała zabawkami, cicho i idealnie się do ciebie skradam by zadać zabójczy cios, a ty się nie spodziewasz i podziwiasz mnie. Zwą mnie Panią, bo twe ciało mą marionetką, a krew twa robi co każe, pożywię się, a potem przekształcę w lalkę. Zwą mnie Panią, bo są moją własnością, a teraz zdychaj ku mej uciesze, ku uciesze wampirzej Pani~ -zaśpiewała cichutko, krew która była w całych lochach złączyła się w jedno, przypominało Red. Atakowało te cholerne marionetki, ale ich ciągle było za dużo, krew powoli wyparowała. Przełknęłam ślinę i zaczęłam nerwowo szukać mediom Domi, znalazłam je w ostatniej chwili, ale... wszystkie nagle się zatrzymały, po czym wróciły w głąb tej piwnicy. Opadłam zmęczona, ta... Starałam się to utrzymać jak najdłużej przez co moje foryoku wynosi jakieś.... mniej, kuźwa, niż zero... Powoli usiadłam i zamknęłam oczy, nie miałam sił by się ruszyć, ale wiedziałam że skoro skończyły atakować to Ren wygrał, uśmiechnęłam się do siebie i straciłam przytomność( Feel like Jane the killer).
***
Powoli otwierałam oczy, nie byłam już na podłodze w lochach. Leżałam na czymś miękkim i trzęsącym się. Westchnęłam się i usiadłam powoli, tak jak przypuszczałam byłam w powozie, na drodze nie było nikogo poza mną i moimi duchami.
-Domi wiesz jak nienawidzę jeździć na tym czymś...-burknęłam.
-To nie coś a kukuszu- powiedziała obrażona demonica. 
-Jedno to samo...-dotknęłam głowy, nawet się nie zdziwiłam że jest uleczona.
-Była tu..?-zapytałam.
-Jak zawsze gdy się skaleczysz...-odparł Yami który prowadził pojazd.- Wredna, małą zdzira...-zawarczał.- Wiesz co ona o nie powiedziała?!
-Że jesteś słodki, miły i kochany? Czyli to co zawsze, odparłam.- potem już wszyscy umilkliśmy. Domi zajęła się czytaniem, Yami z fochem prowadził, a ja siedziałam spokojnie i patrzałam na góry. Nagle mój telefon radośnie oznajmił że ktoś do mnie dzwoni. Wyjęłam telefon i zdziwiłam się widząc kto dzwoni.
-Już się stęskniłeś?-zapytałam Rena gdy odebrałam.
-Oszalałaś?!- wydarł się mi do ucha.- Gdzie ty się podziałaś?! Jun mówi ze tu byłaś tutaj! Przychodzimy i ciebie nie ma!!!!!- warczał do telefonu. Ja chwilkę się leczyłam z głuchoty i potem przyłożyłam słuchawkę do ucha.
-Po co miałam tam siedzieć? Poszłam po prostu do domu, znaczy jadę do domu, spotkamy się w dniu drugiej rundy, pa.- powiedziałam i odłożyłam słuchawkę. Na nic się to jednak zdało bo za chwilę znowu ktoś zadzwonił, ale teraz z nieznanego numeru. 
-Hallo?- powiedziałam lekko zirytowana.
-Dziękuje za pomoc...- powiedziała Jun.
-O.... eee... nie ma za co, ale skąd masz mój numer?
-Wzięłam od Rena- powiedziała spokojnie. Potem jeszcze gadałyśmy jakąś godzinę czy dwie, fajnie było i miło. Po tym czasie dotarłam do najbardziej odludnionego miejsca. Tam Yami otworzył dziurę teleportacji i wróciłam do domu w Japonii.

1 komentarz:

  1. Hym... Co by ci tu powiedzieć rozdział mi się podobał tyle ze poprzednie były lepsze ten wydaje mi się troche HAOtyczny XD znaczy ratowanie Jun było super
    Jun:Dziekuje^^ Boże jaka ja wtedy byłam chuda;-;*patrzy na swój brzuch*
    Od momentu pojawienia sie tego ducha wampira się gubie... Znaczy rozumiem że straciłaś przytomość z braku krwi i foryoku ale jak te duchy były pokonane i kto cie wyleczył i dlaczego stamtąd zabrał?
    Ren:Właśnie! Mógłbym sie odwdzięczyć za to zdjecie...
    Jun*paca go w głowe*
    Ren:Ał!
    Jun:Mogło sie jej ciś stać!
    Ren:Ja bym ją uratował!
    Jun:Jasne...

    OdpowiedzUsuń