środa, 10 maja 2017

Reven rozdział 0.1

Dzień był słoneczny i pogodny, jak zawsze tutaj... Przez tutaj mam na myśli prywatną posesję wampirzego rodu Sakamaki. Byłam tutaj na wakacjach, choć chyba bym je oddała za możliwość powrotu do Chin z których 5 lat temu, mając 12 lat, musiałam się wyprowadzić wraz z rodziną. Znaczy nie tyle co musiałam, co mama miała inne kolekcje, a tata inne restauracje... Smutno mi bo, z resztą Leo też, zaprzyjaźniłam się z Jun i Renem. Lecz dalej mamy z nimi kontakt, głównie listy i czasem skype, ale bez kamerki.Nie wiem jak tam Leo, ale on i tak głównie z Jun gada, ale ja i Ren dogadujemy się dość dobrze, znaczy... jakieś 2 lata temu przez pewien czas był albo cicho albo był dość szorstki, po jakimś czasie przeprosił i wszystko wytłumaczył, rozumiałam go i zapewniałam że ma moje wsparcie. Rok temu kontakt urwał się na dość długi czas, ale na początku tego roku się wznowił, o ile wiem teraz mieszka w Japonii, chodzi tam do ostatniej klasy liceum i ma przyjaciół. Cieszy mnie to, a jeszcze bardziej że mimo to, nie zapomniał o mnie.
Czytałam tak właśnie jeden z jego ostatnich listów, kiedy podbiegł do mnie Ayato. Spojrzałam na niego zaskoczona, ale on nic nie mówił, złapał mnie i pobiegł. Ja mrugałam zaskoczona, niósł mnie więc nie musiałam za nim zapindalaj jak głupi za bałwanem, po chwili w końcu w miarę się ogarnęłam i spojrzałam na niego.
-Co się dzieje?!-spytałam.
-Stryj Daracus- odpowiedział. Zamilkłam, no tak... Wiedziałam kto to jest i nie miałam ochoty go widzieć. Jeden z moich duchów przemienił go w wampira i nie pała on ani do niej, ani do mnie szczególną sympatią.- Shuu, Subaru i Reiji załatwiają sprawy w Japonii, polecisz do nich.- powiedział pakując mnie na siedzenie w samolocie, nie mam pojęcia kiedy tu dotarł, ale wiadomo wampiry i ich szybkość... Pocałował mnie w czoło i wyszedł, moje walizki były obok, zapięte by nie przesuwać się gdzie chcą po samolocie, przekąski i moja torba, oraz ubrania na niej. Wzięłam je i poszłam się ubrać, lekko poirytowana takim obrotem spraw, no jak to jest do ciężkiej huśtawki?

Po kilku godzinach lotu dotarłam na lotnisko. Tam czekał Reiji. Był on wysoki na 1,90m, nosił okulary, lekko zasłaniające jego piękne, wręcz granatowe, oczy, miał też długie do karku, fioletowe włosy. Pomógł mi wysiąść, a pracownicy lotniska wzięli moje bagaże i zanieśli je do samochodu, mogę się założyć że były to wampiry. Jechaliśmy spokojnie, chłopak przepraszał mnie za tą sytuację, a ja powtarzałam mu że nic się nie stało. Zatrzymaliśmy się przed firmą należącą do rodziny wampirów. Chłopak podał mi rozmienione pieniądze które miałam do dyspozycji, wiedział że nie odpuszczę możliwości zwiedzania tego miasta, zwłaszcza że jest tu pełno gadżetów z anime. Podziękowałam mu, przytuliłam, wzięłam mapę jak trafić do ich domu, znaczy się willi, i poszłam w miasto! Zajrzałam już do paru sklepów i szłam tak z torbami, jedząc lizaka aż ujrzałam pewne wzgórze.  Zafascynowana takowym widokiem poszłam w jego stronę, właśnie wchodziłam po schodach, kiedy obok mnie wylądował jakiś mieć... drewniany miecz... Jak by to ująć... Znacie trening wojskowy? Wyobraźcie sobie taki od najmłodszych lat, tylko że po latach o wiele bardziej złożony, tak ze umie się wszystko co każdy żołnierz na planecie... Widzicie to? Tak ja to miałam, creepypasty chętnie mnie uczyły, były zadowolone ze nie chcę być bezbronną kluską przez resztę życia...Złapałam miecz za rękojeść(nic innego jak dalej drewno, tylko obwiązane grubą warstwą bandaża. Spojrzałam w stronę z której nadleciało i przykucnęłam, skradając się tam. Widziałam tam, o dziwo, jakiegoś dziwnego mężczyznę, obok była różowowłosa dziewczyna o fioletowych oczach, była ona w pozycji bojowej w kierunku dziewczyny o ciemnoniebieskich włosach i niebieskich oczach, mniej więcej po środku, no mniej więcej bo był ze 3 metry od nich.
-NIE WTRĄCAJ SIĘ!-obie spojrzały na niego z mordem. Rany, ale się wnerwiły...
-Drogie panie...- zaczął dyplomatycznie, wtedy przywaliła mu pięść z wody.
-Rodzinna sprawa kochaneczku- oznajmiła niebieska.
-Rodzinna?! Przestałyśmy być rodziną kiedy dołączyłaś do tego potwora!- krzyknęła fioletowo włosa. Ja stwierdziłam że takie newsy to nie moja bajka, ale ten biedny chłopak to co innego. Zakradłam się, chowając się za kamieniem i schowałam go za nim żeby mu znowu nie przywaliły, bo zaczęła się ostra walka. Wychyliłam się lekko i patrzyłam na nią, no co? Nie codziennie widzi się jak anioł po przejściach i po kosiarce walczy z wodnym stworzeniem. Po chwili obie padły wykończone, ja sobie wstałam i poszłam na nie popatrzeć. Znalazłam przy nich informacje o wilkołakach i wampirach, zabrałam im je i westchnęłam. Czemu ja zawsze się wplątam w takie zabawy?
-Nieładnie tak okradać nieprzytomnych...- ktoś siedział na gałęzi pobliskiego drzewa. Spojrzałam tam i zaniemówiłam. Na tle księżyca... na gałęzi... siedział chłopak o długich brązowych włosach, tańczących na wietrze, czarnych jak smoła oczach, prawie świecących w takim świetle... Jego peleryna też była rozwiana, ukazując jego idealnie wyrzeźbioną klatę. Stałam jak debil, lekko czerwona i patrzyłam na niego. No co ja mam powiedzieć?! No właśnie... Więc po protu patrzyłam i pozwoliłam... by działo się co ma się dziać...

poniedziałek, 1 maja 2017

Reven Prolog

Odkąd pamiętam zawsze fascynowały mnie istoty fantastyczne... Demony, wampiry, anioły... Lecz nie moją rodzinę... Przez to często dostawałam często kary takie jak wycinanie mi słów z biblii, cięta butelką... bita... Nie lubiłam tego, ale mówiono mi że to dla mojego rozgrzeszenia, mimo że ja nie wierzyłam w "Boga" mojego miasteczka. Chociaż czasem te kary przyjmował mój brat, lub siostra. Byłam im za to wdzięczna, wszyscy troszczyliśmy się o siebie nawzajem, musieliśmy...
Kiedy miałam pięć lat zgubiłam się w lesie i spotkałam dziwne istoty... Dawniej byli ludźmi, ale teraz nazywano ich creepypastami. Większość ludzi by uciekła, lecz ja uśmiechnęłam się i podbiegłam ze śmiechem by się ze mną pobawili. Widząc moje rany zaniemówili i opatrzyli mi je i bawili się ze mną i opiekowali. Po paru dniach pomogli mi wrócić, mieszkańcy widząc mnie w pięknych nowych ubrankach, z koszykiem jedzenia i słodyczy zaczęli się radować, myśląc że ochronię wioskę... Było tak przez jakiś czas, lecz gdy zaczęli mi dokuczać, stali się kalekami. Mieszkańcy karali mnie za to... Pewnego dnia Slenderman nie wytrzymał, nocą przyszedł, spakował mnie i zabrał stamtąd.
Miałam wtedy sześc lat. Znalazłam miłą i przyjazną rodzinę, też miałam rodzeństwo. Moja rodzona siostra uciekła z miasteczka kiedy miała 16 lat, ja miałam 8, i została aktorką, jej chłopak był piosenkarzem i aktorem, czasami widziałam ich na okładkach gazet, pisałam też z nią listy. Mój brat w tym samym roku, ale on miał 20 lat, został bokserem, w cholerę dobrym bokserem. Ja dorastałam w wesołej i dobrej rodzinie. Odkryłam wiele talentów taki jak rysowanie czy też... cóż... umiem walczyć... i gadać z duchami. Nie wiem jak i nie pytajcie mnie... Może jednak się przedstawię.. Nazywam się Reachel Dolent, ale teraz mówią na mnie Reven Miki Makoya.
Kiedy miałam 9 lat przeprowadziłam się z rodzicami, Maką która była projektantką, oraz Kidem, który był właścicielem restauracji i kucharzem, no i oczywiście z rodzeństwem Leo, który był starszy o 4 lata, Gumi, starszą o rok i Małą, roczną Martą. Wszyscy mnie tam kochali, pomagałam im, zajmowałam się Martą, gotowałam... Wracając, wszyscy przeprowadziliśmy się do Chin gdzie mama miała pracować nad swoją kolekcją, a tata nad nowymi restauracjami w tym kraju. Ja dostałam się do dość dobrej szkoły, więc rodzice byli dumni.
Do szkoły został mi jeszcze tydzień, przeprowadzaliśmy się akurat w wakacje, więc postanowiłam sobie pochodzić po okolicy, rodzice wiedząc że Slender i inni ciągle mnie obserwują i pilnują pozwolili mi iść. Szłam sobie po ulicy, a każdy kto miał jakąś krzywą miną w stylu "porwijmy ją" miał darmową operację plastyczną, oraz dentystę. Doszłam w końcu na plac zabaw, zdziwiło mnie ze nie ma tam nikogo poza 2 dzieci i dziwnie ubranego mężczyznę o szarej cerze. Jednym z nich była zielonowłosa dziewczyna w wieku mojego przyrodniego brata, była ubrana w czarną sukienkę i zielone leginsy, drugi był chłopak, miał ciemnofioletowe włosy, był ubrany w, zdecydowanie za duże, czarne spodnie i czerwoną koszulkę w stylu tego kraju. Patrzyłam na nich, bawili się w piaskownicy. Kulka obok mnie zmieniła się w kruka na pobliskim drzewie. Podeszłam do huśtawek i usiadłam, zaczynając się huśtać. Para fioletowych i złotych oczu spojrzała na mnie zaskoczona, potem spojrzeli na siebie, chyba byli zdziwieni, ewentualnie wnerwieni że im przeszkadzam. Starsza dziewczyna pokazała bratu by został, a mężczyźnie by był gotowy do ataku, jej mogę dostać po dupie za niewinność...
-Nie boisz się nas?-dziewczyna miała łagodny głos, ale lekko się bała, ja serio wyglądam jak bym była gotowa rzucić się z zębiskami? Znaczy... cóż Slender wyleczył większość ran i blizn, tak że było jedynie parę śladów na tych najgłębszych, ale nic poza tym, zawsze zasłaniały to ubrania... Patrzyła na mnie zaciekawiona, ale z lekkim strachem. Nie powiem jej że mam ze sobą mini armię i kilka duchów które już potrafię zrobić w kontrolę... Moment... tamten ma talizman... Więc ona jest Doshi, wnioskuję bo facet jej słuchał.
-Nie- powiedziałam i lekko się do niej uśmiechnęłam. Dziewczyna chyba trawiła informację, bo dopiero po chwili złapała mnie za rękę i pociągnęła do chłopaka.
-Jestem Jun, a to mój brat Ren, a Ty jak się nazywasz?-spytała mnie zielonowłosa. Patrzyłam na nich zaskoczona, ale po chwili delikatnie się uśmiechnęłam.
-Jetem ...- już miałam podać imię, ale ugryzłam się w język. Nie chciałam tego imienia, było złymi i bolesnymi wspomnieniami.- Nazywam się Makoya Reven... Możecie mi mówić Miki- uśmiechnęłam się ciepło i szeroko i zaczęłam z nimi bawić.
Na drzewie niepodal kruk, kot i jeż patrzyli na to z uśmiechem, każde wydało swój dźwięk i ułożyło się wygodnie, by nas obserwować.